Nowy członek rodziny - Marysia

Pragnę pochwalić się nowym, wspaniałym członkiem rodziny! 
Tak po 41 tygodniach i 2 dniach pojawił się nasz największy Skarb!
Było ciężko... Były nerwy, zmartwienia, strach i łzy... Tyle emocji w tak krótkim czasie...


Szpital miał być inny nagle wylądowałam w innym...
Dlaczego?
Dlatego ze w szpitalu w którym chciałam rodzic jak widać (nazywajmy rzeczy po imieniu) liczą tylko na to by dać im w łapę... Który lekarz w dzień przed terminem wysyła do domu, gdzie akcja porodowa się nie zaczyna, nie sprawdzając czy z organizmem wszystko ok, nie sprawdzając ilości wód płodowych,łożyska, przepływów, właściwie nie sprawdzając niczego a karze się zgłosić na kolejne KTG dopiero za dwa dni?!
Zaszokowało mnie to...
Czułam ze w moim organizmie dzieje się coś niedobrego, czułam ze z nasza Myszka może być coś nie tak... Tak jak bym nagle miała już ta matczyna intuicje?
Kolejnego dnia z samego rana natychmiast zabraliśmy się z mężem i pojechaliśmy do innego szpitala w innym mieście!
Od 8 do 14 spędziliśmy na Izbie przyjęć, o 9 rejestracja, o 10 KTG i USG, o 12 badanie ginekologiczne, uświadomiono mnie ze zostaje na oddziale bo "ciąże trzeba powoli kończyć" ponieważ ilość wód płodowych jest zbyt mała, po 13 przyjęto mnie na oddział..
Tak przeleżałam do wieczora.. Założyli mi cewnik Foley aby wywołać skurcze i rozwarcie, niestety rano po jego wyjęciu spowodował on jedynie rozwarcie na 3 cm, lekarz stwierdził ze podłącza mi kroplówkę z Oxy i tak od godz 10 do 19 chodziłam z kroplówka która nie wywołała ani jednego skurcza... Przenieśli mnie z powrotem na sale przed porodowa dali kolacje i tak minął drugi dzień wywoływania porodu zakończony porażka i kolejnymi wylanymi łzami...
Dzień trzeci (Wielka Sobota) zaczął się tragicznie lekarzy mało, wszyscy " świętują"... Obchód był dopiero o 10, stwierdzono, że robią mi "wakacje" i odpoczywam (41+2 tc) przeraziłam się, przestraszyłam, prawie rozpłakałam i postawiłam się murem wiedząc ze mojemu maluchowi chyba dzieje się coś złego... Na początku bronili się, że nie będą dzisiaj podejmować kolejnej próby wywoływania porodu skoro dwa dni pod rzad nic nie dały... Postawiłam się jeszcze bardziej! Powiedziałam, że jak chcą to mogę leżeć ale niech dadzą mi gwarancje i napiszą to na piśmie ze z dzieckiem wszystko jest w porządku i że nic nie stanie się jeszcze przez kolejne dwa dni! W końcu zdecydowali ze wezmą mnie na USG! okazało się ze wód płodowych jest jak na lekarstwo, ze łożysko tez nie najlepiej wygląda, ze przepływy są bardzo słabe i ze mój maluch ma opóźnione ruchy (co by tłumaczyło to ze prawie wcale nie czułam tego dnia jak Niunia się ruszała). Wzięli mnie na badanie stwierdzili rozwarcie na 3-4 cm i uświadomili,że podłącza kolejna kroplówkę z Oxy! O 10:30 leżałam już na sali porodowej z kroplówka patrząc się w okna i modląc się żeby tylko wszystko było w porządku!
O godzinie 12 :10 spojrzałam na zegarek
ZACZĘŁO SIĘ...!
Ale jak się zaczęło... Co to są skurcze co 20 min? Co 15? Co 10? Co 8? Co 5? Co 2-3 min?? Jakie to są skurcze?
Wtedy jak spojrzałam na zegarek dostałam pierwszy skurcz za minute był kolejny! Za minute następny! Tak.. Kroplówka spowodowała skurcze od razu co minute! Na początku były mocne ale nie takie bardzo bolesne i krótkie, później były bardzo silne, parte i odstępy miedzy nimi to były dosłownie tylko czas na dwa głębsze oddechy...
Mąż wyczul chwile i przyjechał był przy mnie przez jakiś czas póki położna go nie wyprosiła jak przyszedł lekarz, ponieważ mimo skurczy i pełnego rozwarcia, poród nie postępował...
Zbadał mnie i od razu powiedział "zabieramy i to natychmiast"!
Jak to zabieramy? Zabieramy gdzie? I zaczęła się ta akcja kiedy nagle czułam się jak w jakimś cyrku... Mówili wszyscy na raz, położne, salowe, pielęgniarki i lekarz... Nie wiedziałam kogo słuchać... Dostałam coś na wstrzymanie skurczy porodowych, przeszłam na drugie łózko, spojrzałam na zegarek 15:30 i zabrali mnie na gore, cala się trzęsłam... Nic do mnie nie docierało... Zabrali mnie na cesarkę. Dali mi całkowite znieczulenie ponieważ na miejscowe nie było czasu... Mogło nie być wesoło, trzeba było działać szybko, ponieważ istniało zagrożenie życia dziecka... Zobaczyłam anestezjologa, maskę, wciągnęłam powietrze i odleciałam...
I tak skończył się ten pierwszy etap o 15:40 krzykiem naszej kruszynki który usłyszeli mąż z moja mama czekający za drzwiami.
Mama potem uświadomiła mnie ze kiedy pielęgniarka wywiozła malutka na korytarz i powiedziała ten filmowy tekst" Panie Jóźwik, ma Pan śliczną córkę" mąż nagle się rozpłakał :) do tego czasu na myśl o tym staja mi łzy w oczach.
Potem już nic nie było takie straszne gdy obudziłam się i zobaczyłam mojego małego Skarba całego i zdrowego.
Tak na świecie pojawiła się nasza córka
Marysia urodzona 4 kwietnia 2015r. (Wielka Sobota) godz. 15;40 - waga 3540 i 55 cm !
Do domu wróciliśmy po 5 dniach po porodzie ponieważ Misia miała żółtaczkę i dwa dni się naświetlała
Teraz jesteśmy w domu i cieszymy się nasza kruszynka.
CAM00815CAM00803

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Dziel się dobrocią i udostępniaj, like-uj, subskrybuj, co dobrego dajemy do Nas samych wraca!"
Dziękuję, że czytasz mój wpis, może pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza? Na pewno na niego odpowiem :) Pozdrawiam Iza

Dziewczynka jak Malinka

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka